Śmieszna
nazwa, próbowałam się podpytać naszej „Nany” o co chodzi z tymi gaciami. Ano
tylko o to, że jest dziura w środku i wyglądają ja stare podarte gacie, ale
przeszukując ciocię Wikipedię znalazłam odpowiedź, która jest poniżej. Jak dla
mnie to takie faworki na proszku do pieczenia, pyszne, miałam tylko spróbować
jednego, aby napisać coś więcej o smaku, a skończyło się na 3. Nie wiem jak mój
organizm zniesie taką dawkę cukru i mąki, od dwóch tygodni nie miałam w ustach
nic bardziej słodkiego niż jabłko. A mąkę jadłam tylko w postaci mojego chlebkana zakwasie. Na razie żyję i piszę…. Bo trzeba coś napisać na temat tej
słodkości, która jest dosyć wciągająca.
“Es posible encontrar calzones rotos en panaderias,
esta comida suele comerse a la hora de la once (hora del té) o a cualquier hora
del día, sobre todo cuando hace frío.
Se cuenta que durante la Colonia existía una señora de
Chuchunco que fabricaba dulces típicos y venía a venderlos a la Plaza de Armas
de Santiago todos los domingos; cierto día se levantó un ventarrón y se le
subió la falda y todos en la plaza vieron que la señora tenía los calzones
rotos y desde entonces fue conocida como «la señora de los calzones rotos». Con
el tiempo, se pensó que le decían así por los dulces que vendía y así fue que
éstos quedaron bautizados como «calzones rotos» como se conocen hasta el día de
hoy.”
A to co ma
do powiedzenia ciocia Wikipedia… historia dość śmieszna… w skrócie…
Można je
kupić w prawie każdej cukierni. Calzones Rotos jada się przede wszystkim w
czasie „once” czyli naszego podwieczorku z herbatką, lub o innej godzinie,
przeważnie gdy jest zimno. Mówi się, że w czasach „la colonia” kolonialnych ??
żyła pewna kobieta z „Chuchunco” (w dzisiejszych czasach znane jako El barrio Estación
Central). A więc ta pani wyrabiała słodkości i sprzedawała je na Plaza de Armas
w Santiago każdej niedzieli. Pewnego wietrznego dnia, naszej pani wiatr podwiał
spódnicę i wszyscy zgromadzeni na placu zobaczyli, że ma „podarte gacie” i od
tej pory była rozpoznawana pod nazwą „kobieta z podartymi gaciami”. Z czasem
słodkości, które sprzedawała też przybrały taką nazwę po dziś dzień.
Nasze
gatki w smaku mają wyczuwalną nutę pomarańczy i cukier. To co Chilijczycy lubią
najbardziej. Wydaje mi się, że nawet Coca-Cola jest tutaj przesłodzona. Mówię
tu o coli light, nawet nie chce wiedzieć jak smakuje pełna wersja.
Natchnęło mnie na
zrobienie tych słodkości w ciągu sekundy, strasznie szybko się je robi, a
jeszcze szybciej potrafią zniknąć. Dawno nie robiłam niczego słodkiego, ale nie
potrafię odmówić tej przyjemności moim domownikom, taki słodki prezent…
szczególnie dla mojego Felipe – biedak chory.
Ale się
rozpisałam, ale wracając do rzeczy…. Składniki są podane w „taza” taka
filiżanka do kawy, mniej więcej takiej wielkości.
Przepis
wyszperałam w jednej z gazetek supermarketowych.
Składniki
na około 20 sztuk:
2
filiżanki mąki pszennej,
4 łyżeczki
proszku do pieczenia (ja dałam 3 bo wydawało mi się dużo za dużo te 4),
szczypta soli,
¾ filiżanki
cukru (następnym razem dam mniej),
otarta skórka
z jednej pomarańczy,
1 jajko
(ja miałam 2 żółtka),
¼ filiżanki
mleka,
1 łyżka
oleju + olej do smażenia,
cukier puder
do posypania,
Wykonanie:
W dużej
misce mieszamy mąkę z proszkiem do pieczenia, solą, cukrem i otartą skórką z
pomarańczy. Dodajemy jajko, mleko i olej i wyrabiamy gładkie, jednolite ciasto.
Jeśli potrzeba, to dosypujemy mąki lub dolewamy troszkę mleka. Masę dzielimy na
mniejsze części i wałkujemy na grubość około ½ centymetra. Wycinamy prostokąty
wielkości 8x4 cm. Nacinamy pośrodku na 2 cm i wywijamy tak jak nasze polskie
faworki. Smażymy na głębokim oleju z obu stron, aż się zarumienią.
Moje uwagi
Ja smażyłam na dużej
patelni nie zupełnie na głębokim oleju, było tak mniej więcej 1,5 cm warstwy
tłuszczu. Lepiej trzymać się wymiarów, ponieważ ciasto jest miękkie i dłuższe „gacie”
łamią się podczas przewracania na oleju.
Smacznego !!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz