piątek, 28 grudnia 2012

Kruche ciasto z malinami i delikatną pianką


To ciasto było jednym z pierwszych zapisanych moim bazgrajku z przepisami, wyglądało przepięknie na wielu blogach, kusiło kruszonką i malinami zatopionymi w delikatnej piance… Czekało długo na swój debiut w mojej kuchni, powód prozaiczny, brak budyniu w proszku, nie ma, nie istnieje tutaj, nie ma i już. I tak sobie leżało czekając na swoją kolej i pewnie by się nie doczekało gdyby nie Felipe, przytargał mi maliny, spory pojemniczek. Musiałam wymyśleć coś na szybko, bo maliny długo nie poleżą.

Przypomniało mi się to ciasto, tylko ten cholerny budyń w proszku…koniec końców, budyń zastąpiłam innym deserem w proszku, flan się zwie, konsystencje ma inną niż budyń, ale chyba efekt końcowy jest zadowalający. Piana rosła podczas pieczenia, aby w czasie stygnięcia spektakularnie opaść, już myślałam, że nici z ciasta i tylko zmarnowałam owoce…jednak jest, wyszło przepyszne. Kruche, chrupiące, z delikatną pianką i kwaskowatymi malinami, może trochę za słodkie, to pewnie zasługa flan’u, ale w połączeniu z owocami to czysta poezja.

Przepis oryginalnie pochodzi z Moich Wypieków, ja jedynie musiałam zamienić budyń na coś co chociażby w niewielkim stopniu go przypominało. Pianka nie wyszła mi tak śnieżnobiała jak w oryginale, to pewnie zasługa chemii wpakowanej w deser, z którego skorzystałam.


Składniki na kruche ciasto:
2,5 szklanki mąki pszennej (może być również mąka krupczatka)
250 g masła lub margaryny, zimnego
2 łyżeczki proszku do pieczenia
3 łyżki cukru pudru
5 żółtek

Delikatna budyniowa pianka:
5 białek
1 szklanka drobnego cukru do wypieków
1 opakowanie cukru wanilinowego (16 g) (pominęłam)
2 opakowania budyniu waniliowego lub śmietankowego, bez cukru (2 x 40 g) (u mnie Flan waniliowy z dużą ilością dosładzaczy)
1/2 szklanki oleju słonecznikowego

Ponadto:
500 g malin (mogą być mrożone, nie rozmrażamy ich wcześniej) (o wiele mniej 300g)
cukier puder do oprószenia


Wykonanie:
Masło pokroić w kostkę, szybko zagnieść z pozostałymi składnikami ciasta (można również składniki zmiksować w malakserze). Jeśli ciasto będzie zbyt sypkie, dodać 1 - 2 łyżki wody. Podzielić na 2 części - około 60% i 40%, każdą zawinąć w folię spożywczą, zamrozić. Tą czynność można zrobić dzień wcześniej.
Blachę o wymiarach 33 x 20 cm wysmarować masłem, wyłożyć papierem do pieczenia. Na spód zetrzeć na tarce większą część ciasta (60%), lekko przyklepać dłonią i wyrównać. Podpiec na złoty kolor w temperaturze 190ºC przez około 20 minut. Odstawić do całkowitego wystudzenia.

Kiedy podpieczony spód jest wystudzony, zacząć ubijać białka. Po ubiciu na sztywno, powoli, łyżka po łyżce wsypywać drobny cukier i cukier wanilinowy, cały czas ubijając na najwyższych obrotach. Następnie powoli wsypywać proszek budyniowy, cały czas miksując, by dobrze się rozpuścił. Strużką wlewać olej, miksując do połączenia.
Na podpieczony, zimny spód ciasta wyłożyć ubitą pianę. Wyrównać i układać gęsto maliny (otworkami do góry). Maliny łopatką lekko wepchnąć w pianę. Na wierzch zetrzeć resztę zamrożonego ciasta (40%). Piec w temperaturze 190ºC przez około 30 - 40 minut. Wyjąć, przestudzić, oprószyć cukrem pudrem

wtorek, 25 grudnia 2012

Sernik kajmakowy


Mimo, że daleko od domu, od rodziny i przyjaciół to jednak nie mogę popadać w nostalgię. Tutaj też toczy się życie, buduje przyszłość, tworzę rodzinę… Zanim wrócimy do Polski czeka mnie kolejna Wigilia chilijska, kolejny Sylewster, Święta Wielkanocy….. Brakuje mi klimatu, brakuje mi śniegu, mrozu, wypadu z ojcem na łyżwy na pobliskie lodowisko. Tutaj mogę zapomnieć o śniegu, lodzie, mrozie… ale o serniku nie zapomnę. Od kiedy opanowałam technikę robienia twarogu i przeszedł natłok zamówień na pierogi ruskie, mogę znowu zacząć bawić się w pieczenie.

Sernik w domu nie był „tym” ciastem, wszystkich oczy zawsze kierowały się w stronę makowców, ale że maku niedostatek to sernika chociaż zrobię.
Nie mógł jednak być to zwykły sernik, musiałam dostosować go do podniebień Chilijczyków, czyli dużo dulce de leche zwanego tutaj manjar’em (czyt. machar), dużo słodyczy i orzechów. W poszukiwaniu inspiracji natknęłam się na sernik z bloga Bake and taste, podobny sernik pojawiał się też na kilku innych blogach, a samo źródło to White Plate. Przyznam szczerze, że zdjęcia właśnie z tego ostatniego bloga przekonały mnie ostatecznie do sernika kajmakowego. Przepiękny karmel na wierzchu i prażone migdały. Bardzo mi się spodobał, przecudowne kolory, przecudowny smak. To jest wypiek dla ludzi o mocnych podniebieniach, słodycz jest tutaj zmaksymalizowana do granic możliwości. Migdały dają chrupkość, łamią trochę słodycz. Osobiście zrezygnowałam z orzechowo-słonego spodu, i zrobiłam swój z kakaowych ciastek, lekko słonawych. Dostosowałam też proporcje do rozmiarów mojej foremki i ot co mi wyszło…. Po oryginał odsyłam do White Plate, a u mnie w mojej wersji, też przepysznej.

Tak w ogóle to jest to mój pierwszy pieczony sernik. Spektakularnie rósł ponad foremkę i tak samo spektakularnie opadł. Jedynie brzegi pozostały wyższe. Teraz już wiem, że masy serowej z jajami nie należy miksować, tylko lekko utrzeć  do połączenia się składników. Jak również sernika nie traktuje się patyczkiem, żeby sprawdzić stan skupienia, gwarantowane opadanie. Tak czy siak sernik zawsze opadnie bardziej lub mniej, taka natura ciasta. Za to smak rekompensuje wygląd, zawsze można ładnie udekorować i nie będzie widać śladu po opadnięciach i pęknięciach tych humorzastych ciast.


Składniki na kwadratową tortownicę o boku 23 cm:
150g kakaowych ciastek,
45g masła,
600g masy kajmakowej,
100g masła,
150g cukru,
1 cukier waniliowy,
1kg twarogu zmielonego minimum 2 razy (u mnie standardowo samodzielnie robiony),
3 czubate łyżki mąki,
5 małych jajek,
*prażone płatki migdałów do dekoracji,


Wykonanie:
Ciasteczka z masłem zmielić w blenderze na pył i wyłożyć na spód tortownicy. Piec około 10 min w 180̊C.

Masło utrzeć z cukrami, dodać 400g kajmaku, twaróg, jaja i mąkę. Masę przełożyć na podpieczony spód, wyrównać wierzch i wstawić do piekarnika. Mój sernik piekł się ponad 1 h w temp około 170̊C. Pięknie rósł, ponad brzegi foremki, pięknie też opadł pod koniec pieczenia. Wyłączyć piekarnik, sernik zostawić w środku na ok. 20 min, później uchylić drzwiczki i niech stygnie dalej w środku pieca. Po godzinie wyjęłam i wystudziłam do końca.


Polewa kajmakowa:

200g kajmaku podgrzać w garnuszku z 3 łyżkami mleka, gotować aż masa będzie płynna. Zdjąć z ognia, dodać 2 łyżki masła i wymieszać do rozpuszczenia. Polać sernik sosem i ozdobić prażonymi migdałami.

sobota, 22 grudnia 2012

Wuzetka na koniec świata


Dawno mi się marzyła zrobiona przeze mnie wuzetka. Te sklepowe w Polsce pamiętam były zawsze okropnie mdłe, suche z wyrobem czekoladopodobnym zamiast prawdziwej polanej czekolady. Długo zwlekałam ze zrobieniem ciacha, brakowało mi blaszki. Znalazła się okazja aby przypomnieć sobie jak smakuje wuzetka, koniec świata i firmowa wigilia, znalazła się też wymówka, żeby kupić sobie nową blaszkę, jak szaleć to szaleć. Trafiłam w podniebienia Chilijczyków tym ciachem. Został się kawałek, który przytargałam mojemu Misiakowi. Wuzetka jest druga w rankingu tuż za sernikiem.
Zainspirowałam się przepisem z Moich Wypieków, brakło wiśniówki, zastąpiłam rumem. Wisienek też deficyt, zastąpiłam je czekoladowymi chrupkami. I wyszło mi tak:
Po oryginalny przepis wysyłam na Moje Wypieki, a u mnie lekko zmieniona wersja.


Składniki na kwadratową blaszkę 23x23 cm

Biszkopt:
7 małych jajek,
150g cukru,
115g mąki pszennej,
35g kakao gorzkiego,
40g masła, roztopionego i wystudzonego,

Poncz:
Kieliszek rumu,
1 ½ szklanki ciepłej wody,
*sok z ½ cytryny,
*cukier do smaku,

Wszystko wymieszać i wystudzić

Masa śmietankowa:
500ml kremówki 35%, schłodzonej przez 24h,
3 łyżki cukru pudru,
2 łyżeczki żelatyny,
*do ozdoby groszki czekoladowe,

Polewa:
90g czekolady 60% kakao,
30g masła,

Masło o czekoladę rozpuścić w kąpieli wodnej.
  
Wykonanie:
Wszystkie składniki powinny być w temperaturze pokojowej. Mąkę i kakao przesiać.
Białka oddzielić od żółtek. Żółtka utrzeć z połową cukru na jasny, puszysty krem.
Białka ubić na sztywno, pod koniec ubijania dodając resztę cukru. Dodać krem z żółtek i delikatnie wymieszać szpatułką. Do masy delikatnie wmieszać przesianą mąkę i kakao. Wlać masło i równie delikatnie wymieszać.
Blaszkę o boku 23 cm wysmarować masłem, wyłożyć papierem do pieczenia (samo dno). Gotową masę delikatnie przelać do foremki, wyrównać.
Piec w temperaturze 180ºC przez około 30 minut lub do tzw. suchego patyczka. Przestudzić w formie, następnie wyjąć i wystudzić na kratce. Wystudzony blat przekroić wzdłuż na 2 równe części. Żelatynę rozpuścić w minimalnej ilości gorącej wody, lekko przestudzić.
Śmietanę kremówkę ubić, pod koniec ubijania dodając cukier puder oraz żelatynę.

Wystudzony biszkopt przekroić na dwie równe części. Biszkopt nasączyć ponczem i rozsmarować bitą śmietanę (zostawić trochę do dekoracji). Przykryć drugim płatem biszkoptu, nasączyć. Wstawić do lodówki, aż śmietana się stężeje. Na koniec posmarować czekoladą, poczekać aż zastygnie (a najlepiej wsadzić na kilka chwil do lodówki), ozdobić kleksami śmietany i groszkiem czekoladowym.






niedziela, 16 grudnia 2012

Twarożkowy wiśniowy deser w pucharkach


Po muffinkowych szaleństwach zamówieniowych, chciałam przygotować coś innego. Ostatnio jestem na etapie „sernikowania”, nieźle mi idzie, jeśli wziąć pod uwagę brak twarogu w chilijskich sklepach. Twaróg robię sama, ci co mnie czytają wiedzą już to, ci co pierwszy raz zaglądają, odsyłam do linka gdzie tłumaczę jak sobie poradzić z brakiem twarogu na obczyźnie. Felipe nie mógł wyjść z podziwu, po moim pierwszym serniku, a teraz po deserku jest już w przysłowiowym niebie. Ma szczęście, że jest ze mną ;) inaczej nie poznałby smaku prawdziwej rozkoszy ;) sernikowej of course ;). Deser jest bardzo prosty, z wyczuwalnym twarożkiem, zatopionym w przepysznej wiśniowej galaretce, bita śmietana dodała puszystości, a rozpuszczona czekolada dokonała dzieła. Po zmianie galaretki na inną otrzymać możemy wiele wariacji smakowych. Już jestem ciekawa serniczka z papają, czy ananasem, morze mandarynka, albo limonka…  ajj wpadłam w sernikowy szał.


Składniki na 6 sporych pucharków:
300g twarożku dwukrotnie zmielonego,
100g cukru,
75g galaretki rozpuszczonej w 400 ml wody,
200ml kremówki,
1 łyżeczka żelatyny rozpuszczona w 3 łyżkach gorącej wody,
*kilka posiekanych orzechów laskowych,

*garść groszków czekoladowych i troszkę masła rozpuszczonych nad parą. Masła tyle, aby powstała dosyć rzadka konsystencja czekolady, łatwa do rozprowadzenia na deserku.


Wykonanie:
Do zmielonego wcześniej twarożku dodajemy cukier i miksujemy na gładką masę, wlewamy wcześniej przygotowaną i wystudzoną galaretkę. Dokładnie miksujemy. W osobnym naczyniu ubijamy kremówkę, na koniec powoli dolewamy rozpuszczoną żelatynę i dokładnie miksujemy, nie za długo żeby nie przebić śmietany. Śmietanę dodajemy do naszego twarożku z galaretką i dokładnie miksujemy tylko do połączenia się składników. Masę nakładamy do przygotowanych wcześniej pucharków, przykrywamy folią spożywczą i wstawiamy na kilka godziny do lodówki. Jak już stężeje, zdobimy czekoladą i orzechami. Podajemy i patrzymy jak znika ze smakiem w mgnieniu oka. 


Muffinki marchewkowe z pijanymi rodzynkami


Ostatnie muffiny z zamówionych – marchewkowe. Są jednymi z bardziej „chodliwych” babeczek, upiekłam już ich sporo na zamówienie znajomym. Tym razem postanowiłam trochę je uaktualnić w smaku. Zawsze dodawałam orzechy, tym razem upiłam rodzynki w rumie, kurcze jaka odmiana, wyraźnie było czuć rodzynki nasiąknięte rumem, do ciasta też coś niecoś się wlało. Posypane cynamonowym cukrem były hitem piątkowym w pracy.


Składniki na 12 sztuk:
200g mąki pszennej,
200g startej na drobnych oczkach marchewki,
1 łyżeczka proszku do pieczenia,
1 łyżeczka cynamonu,
½ łyżeczki mielonego imbiru,
½ łyżeczki mielonych goździków,
¼ łyżeczki kardamonu,
¼ łyżeczki gałki muszkatołowej,
100g cukru,
100 ml oleju,
2 jajka,
50 ml rumu,
*duża garść rodzynek,

Cynamonowa posypka:
1 łyżeczka cynamonu,
*kilka łyżeczek brązowego cukru (według upodobania),

Wykonanie:
Rodzynki utopić w rumie na kilka godzin, czym dłużej tym lepiej, moje leżakowały 3h. Z jajek i cukru ubić puszystą masę, powoli dolewać olej i rum z rodzynek. W osobnej misce wymieszać mąkę z proszkiem do pieczenia i przyprawami. Wsypać do masy jajecznej i dokładnie wymieszać, dodać marchew i rodzynki, połączyć wszystko dokładnie. Do przygotowanej wcześniej formy na muffinki wlewać masę do ⅔ jej wysokości, z wierzchu posypać cukrem cynamonowym. Wstawić do rozgrzanego do 180̊C piekarnika i piec około 20 minut.

Muffiny z orzechami włoskimi i miodem


Drugie z trzech zamówionych muffin przez koleżankę z pracy. Padło na smaki orzechowo miodowe. Jedne z ciekawszych jakie do tej pory udało mi się zrobić. Zaniosłam część pozostałym dziewczynom do pracy, były zachwycone. Wyczuwalny miód i orzechowa masa, posypane orzechową kruszonką. Ot prosta rzecz a cieszy, lubię rozpieszczać słodkościami :D. Kto by przypuszczał…….


Składniki na 12 sztuk:
100g mielonych orzechów mielonych (20 na kruszonkę, reszta do mąki),
200g mąki pszennej,
1 łyżeczka proszku do pieczenia,
¼ łyżeczki cynamonu,
100g cukru,
2 jajka,
100 ml oleju,
100 ml kefiru,
30 ml miodu,

Kruszonka:
20g mielonych orzechów,
20g masła,
20g brązowego cukru,
*garść mąki (tak aby całość połączyła się dobrze i powstała kruszonka),

Wykonanie: 
W jednym naczyniu ubić puszystą masę z jajek i cukru. Powoli dolewać olej, później kefir i miód. W osobnym naczyniu wymieszać mąkę z orzechami, proszkiem do pieczenia i cynamonem. Mieszankę powoli wsypywać do masy jajecznej i dokładnie wymieszać. . Do przygotowanej wcześniej formy na muffinki wlewać masę do ⅔ jej wysokości. Posypać kruszonką zrobioną z masła, cukru, orzechów i mąki. Całość wstawić do rozgrzanego do 180̊C piekarnika i piec około 20 minut.

Muffiny pomarańczowo kokosowe


Wracam na bloga z muffinkami, dawno ich nie robiłam, ale że zostałam poproszona o zrobienie kilku….nastu małych słodkości dla koleżanki z pracy, więc musiałam sobie przypomnieć jak się je robi. Na pytanie jakie smaki, otrzymałam trzy podpowiedzi…
1.    Pomarańczowo kokosowe,
3.    Marchewkowe,
Tym razem postawiłam na nową metodę robienia muffinek, według mnie babeczki wychodzą smaczniejsze, bardziej puszyste i pełniejsze w smaku. Trzeba odpalić mikser, ale chyba warto.

Hmm wyzwanie, takich smaków jeszcze nie robiłam, oprócz marchewkowych. Podołałam, muffiny pomarańczowo kokosowe wyszły przepyszne, czuć w nich jeden i drugi smak, żaden nie góruje nad drugim. Idealnie dopasowane, były przepyszne.


Składniki na  10 muffinek:
200g mąki pszennej,
50g wiórków kokosowych,
150g cukru,
1 łyżeczka proszku do pieczenia,
50g cukru brązowego,
2 jajka,
2 pomarańcze,
100 ml oleju,
*grube wiórki kokosowe do ozdoby,

Wykonanie:
Umyć pomarańcze, z jednej zetrzeć drobno, z drugiej długie paski skórki, wycisnąć sok z obu. Jaja z cukrem ubić na puszystą masę, wlać połowę soku z pomarańczy i olej.  W osobnej misce wymieszać mąkę z proszkiem do pieczenia, wiórkami kokosowymi  i drobno startą skórką pomarańczy. Powoli dosypywać do masy jajecznej i dobrze wymieszać. Do przygotowanej wcześniej formy na muffinki wlewać masę do ⅔ jej wysokości, wstawić do rozgrzanego do 180̊C piekarnika i piec około 20 minut.

Z pozostałego soku pomarańczowego, brązowego cukru i skórki pomarańczowej robimy syrop. Do rondelka wlewamy sok, wsypujemy cukier i skórkę. Podgrzewamy całość, aż cukier się skarmelizuje i powstanie lepki syrop.

Muffinki nakłuwamy widelcem, polewamy syropem i ozdabiamy skórką pomarańczową i wiórkami kokosowymi. Dzięki karmelowi wszystko będzie trzymać się na miejscu.

piątek, 7 grudnia 2012

Chleb pszenny na zakwasie z pikantnymi migdałami


Coraz częściej zaczynam tworzyć swoje własne recepty na chleb i wcale nie wychodzi mi to źle. Wręcz przeciwnie z bochenka na bochenek coraz bardziej zaczynają przypominać takie prawdziwe domowe chleby.

Tym razem za sprawą miłości mojego życia (czyt. Felipe) wypiekłam przepyszny chleb z pikantnymi migdałami. Dostałam od ukochanego kilka dni temu pół kilo, bardzo, ale to baaaardzo pikantnych migdałów. Uprażone i obtoczone w tradycyjnej chilijskiej przyprawie zwanej merkén.
Przyprawa ta to nic innego jak wędzone papryczki chili, pokruszone później na drobinki lub proszek, w zależności gdzie kupimy. Drobinki świetnie nadają się do przyprawiania mięs, zup, sosów, a proszek idealnie przykleja się do migdałów na przykład.

Chlebek wyszedł przesmaczny, migdały w nim zagubiły swą pikantność, wsiąkła w ciasto, co dało przyjemny smaczek. Jak na improwizacje to chlebek wyszedł genialny.


Zaczyn:
150g mąki pszennej,
300g – 350g letniej wody (ma powstać gęsta pasta),
90g zakwasu żytniego,

Ciasto właściwe:
950 g mąki pszennej,
50 g mąki żytniej,
300g – 350g wody letniej,
2 łyżeczki soli,
¼ łyżeczki drożdży instant,
2 spore garści pikantnych migdałów (z tradycyjną przyprawą chilijską – merkén)


Wykonanie:
Najlepiej wieczorem zrobić zaczyn, tzn. wymieszać ze sobą mąkę, zakwas i wodę, dokładnie przykryć folią spożywczą i odstawić na minimum 12h w ciepłe miejsce.

Rano do zaczynu dodajemy pozostałe składniki, oprócz migdałów. Wyrabiamy dobrze masę, w razie potrzeby dodać wody lub mąki. Ciasto ma być miękkie, elastyczne, nie klejące się do ręki. Wyrobioną masę przekładamy do miski, zakrywamy folią i odstawiamy w ciepłe miejsce na 6 – 7h. Proces ten można przyspieszyć dodając więcej drożdży instant. Po wyrośnięciu, wyjmujemy z miski, dodajemy migdały i wyrabiamy. Formujemy bochenki, jak mamy to wkładamy do koszyków do wyrastania, jak nie, to układamy na blasze i szczelnie przykrywamy folią aby zbytnio nie obeschło. Odstawiamy do wyrośnięcia na 2-3h. Po tym czasie smarujemy wodą, nacinamy i obsypujemy ulubionymi ziarenkami.
Piec w nagrzanym do 230-250̊C piekarniku przez 25 minut, później zmniejszyć lekko  temperaturę i dopiekać, aż się zarumieni. Ciepły bochenek przekładamy na kratkę do wystygnięcia. Upieczony chleb daje głuchy dźwięk gdy uderzymy go od spodu.

Smacznego !!!

niedziela, 2 grudnia 2012

Pierogi z marchewkowym farszem


Pierogi to przepyszna potrawa, nieważne co się wrzuci do środka, zawsze wychodzi pycha… Uwielbiam klasyki: ruskie i z kapustą i grzybami to moi niezmienni faworyci. Uwielbiam na słodko, z serem. Kiedyś, pamiętam z mamą zrobiłyśmy nawet z resztką masy makowej, która została po makowcach… Wszystkie wersje są pyszne na swój sposób..

Pamiętam początki, jak mój Felipe kręcił nosem,
- że jak to ciasto do wody…?? takie gotowane mam jeść ???, nie będzie smażone ??, pieczone ???,
- ano takto, spróbujesz posmakujesz, nie będziesz chciał innych. Pokraszone boczkiem czy nawet samą cebulką, lub bułką tartą, nie będziesz chciał wrócić do smażonego.

No i faktycznie, jak kręcił nosem na cokolwiek gotowane, teraz wpiernicza na równi z Polakami wszystkie kluchy z wody.  

Tak się stało, że w lodówce zrobiło się dosyć marchewkowo, ponad 2 kilo marchwi.. Nie lubię wyrzucać, pomyślałam jak by je smacznie zutylizować. A że pierogi świetnie mi wychodzą, to czemu by nie zrobić marchewkowego farszu. Marchewkowa słodycz przełamana pieprzem z dodatkiem ziół, wszystko zamknięte w pierogowym cieście i polane bułką tartą z masełkiem…. Ajjj pycha mi wyszło.


Składniki:
1 kg obranej marchwi startej na małych oczkach,
2 małe cebulki ze szczypiorkiem,
2 ząbki czosnku,
*spory pęczek świeżej natki pietruszki,
*sól, pieprz do smaku,
*ulubione zioła suszone (u mnie oregano i bazylia)

Ciasto na pierogi:
500 g mąki pszennej,
1 jajko,
1 łyżeczka soli,
*około 300 ml gorącej wody,


Wykonanie:
Na rozgrzanej patelni z niewielką ilością oleju podsmażamy pokrojoną cebulkę ze szczypiorkiem, pod koniec wrzucamy pokrojony drobno czosnek, na koniec marchew. Smażymy wszystko, aż marchew zmięknie i puści sok. Wrzucamy poszatkowaną natkę pietruszki, sól i pieprz, zioła do smaku i wszystko dokładnie mieszamy. Odstawiamy do ostygnięcia.

Mąkę mieszamy z solą i jajkiem, dolewamy ostrożnie wody i wyrabiamy ciasto. Wyrobione elastyczne ciasto przykryć na kilka minut, żeby odpoczęło.

Ciasto wałkujemy, wycinamy, wypełniamy marchewkowym farszem i zlepiamy.

Na gotującą się wodę z solą i odrobiną oleju wrzucamy pierogi, gotujemy kilka chwil po wypłynięciu na powierzchnie i wyciągamy. Swoje podałam z bułką tartą, ale z boczkiem czy cebulką też pewnie będzie pychota. 


Smacznego !!!

piątek, 30 listopada 2012

Najdroższe ciasto świata, sernik na zimno…


Oj tak najdroższe, że ho ho. W warunkach jakich mieszkam, sernik jest towarem na wagę złota. W kraju gdzie zwykła kwaśna śmietana kosztuje co w Polsce 10, a białym serem nazywają coś, co według mnie sera nawet nie przypomina, nie istnieje mleko niepasteryzowane, a zdobycie twarogu…. Forget about it !!!. Za to mamy masło w wersji light, jak to coś można masłem nazwać ??? W ogóle wszystko jest light, a jakoś po mieszkańcach tego nie widać…. Pełno „kruszynek” zawsze w ręku z jakimś produktem w wersji light. Ale to jest temat na inny blog, może powinnam stworzyć coś a’la „Chile moimi oczami”, byłoby co opisywać…

Wracając do mojego najdroższego sernika, musiałam się uzbroić w cierpliwość, to mnie sporo kosztowało. Czas na zrobienie własnego twarogu z kartonowego mleka to 3-4 dni, nie mówiąc ile litrów mleka na to poszło. Ale jak to się mówi tutaj „vale la pena”.

Dwa lata bez sernika, nie mogłam już dłużej czekać. Oto mój sernik, cierpliwie wyczekany, wytęskniony wręcz. Może nie jest idealny, ale w smaku - niebiański…. Quiero mas mas mas !!!! Posiłkowałam się przepisem z Moich Wypieków, bardziej jeśli chodzi o proporcje, a nie składniki. Mój sernik jest najbardziej waniliowym sernikiem na świecie, a przynajmniej w tej części świata. Z biszkoptowym spodem i malinową galaretką tworzy niezapomniane trio. I mimo, że nie wyszedł mi nieskazitelnie gładki, pewnie powinnam zmielić więcej niż raz, to jestem przeszczęśliwa, że go zrobiłam.

A tak poza tym to mój pierwszy sernik w życiu, nie licząc tych z papierka :D


Składniki:
800g twarogu zmielonego przynajmniej 2 razy (ja zmieliłam o jeden raz za mało, a sam twaróg zrobiony tym oto sposobem),
400 g cukru,
1 laska wanilii i kilka kropel ekstraktu waniliowego,
40g żelatyny,
600 ml kremówki,
200 ml wrzątku,
300g jogurtu naturalnego dosyć gęstego,
*biszkopty podłużne,
*galaretka,


Wykonanie:
Zmielony twaróg zmiksować z cukrem, ziarenkami z jednej laski wanilii i kilkoma kroplami ekstraktu waniliowego. Żelatynę rozpuścić we wrzącej wodzie i odstawić do całkowitego wychłodzenia. Połączyć ją z jogurtem naturalnym i dobrze rozrobić, żeby nie było grudek. Połączyć z masą serową. Ubić kremówkę na sztywno i dodać do masy, dokładnie wymieszać do połączenia składników.
Dno foremki wyłożyć biszkoptami, wylać masę serową, całość przykryć folią spożywczą i odstawić do lodówki na kilka godzin.
Zrobić galaretkę, taką prawie tężejącą wylać na sernik i z powrotem wsadzić do lodówki, aż porządnie się zastygnie. Po kilku godzinach, a najlepiej następnego dnia, sernik można kroić.


Smacznego !!!

czwartek, 29 listopada 2012

Krokiety, kotlety vel klaskańce z soczewicy….


Czasami zachce mi się poeksperymentować, tak dla zabicia czasu, dla poznania czegoś nowego, posmakowania, podzielenia się z ukochanym. Najgorsza jest nuda w kuchni, w Polsce na niedziele rosół i kurczak, w poniedziałek na 100% pomidorówka, przez cały tydzień przewijały się schabowe, kotlety, makaron, ryba, ale ciągle pod tą samą postacią, ciągle niezmienione danie. Nie mówię, że mama źle gotowała, bo tęsknie za jej rosołem i kluchami parowymi z sosikiem. Mama gotowała idealnie, tylko repertuar miała krótki…. Ja chcę troszkę go rozszerzyć, zachowując przy tym wyniesione z domu klasyki.

Więc eksperymentuję, często jak to przy obiedzie nie mam czasu pstryknąć fotki, a już tyle ciekawych dań wykombinowałam: była wołowina pieczona w jogurcie i pieprzu, był kurczak w dużej ilości przypraw indyjskich, był ryż z cynamonem na wytrawnie. Z obiadami jest mi ciężko ująć je zgrabnie w obiektywie, czasami sam głód wymaga na mnie, żeby sobie odpuścić pstrykanie.

Soczewica w postaci zupy już mi się przejadła, ile ją można jeść. A co by było gdyby ją tak ugotować z warzywami, odcedzić z bulionu i zmielić, uformować kotlety i wrzucić na patelnie, hmmm ciekawy pomysł. Felipe podałam w bułce od hamburgera z sałatą, pomidorem i sosem na bazie z jogurtu, dał się nabrać, że to mięso.
Fajny pomysł na lekki i smakowity obiad, a jak zostanie więcej, można zrobić wegetariańskie hamburgery. Ale do rzeczy… Jako, że obiady robie na „oko”, ciężko mi będzie dokładnie napisać ile gramów czego wrzuciłam, ale może komuś sam pomysł się spodoba..


Składniki:
*soczewica zielona, na oko było około 1½ do 2 szklanek,
*po połowie papryki czerwonej i zielonej pokrojone w kostkę,
3 marchewki pokrojone w plasterki,
*spora garść zielonej pietruszki posiekanej,
*kilka liści laurowych,
1 cebula pokrojona na kilka kawałków,
1 kostka warzywna,
*sól i pieprz do smaku,
*zioła suszone: oregano, tymianek po około 1 ½ łyżeczki,
6 sporych łyżek zmielonych na mąkę płatków owsianych,
1 jajko,
*sezam biały i czarny do obtoczenia


Wykonanie: 
Soczewice namoczyć przez 30 minut, odcedzić i przełożyć do garnka. Wrzucić pokrojone warzywa, rozkruszyć kostkę warzywną i zalać wodą. Gotować do miękkości soczewicy. Odcedzić z reszty płynu i zmiksować, u mnie poszło w foodprocesorze. Przyprawić do smaku solą pieprzem, ulubionymi ziołami. Dosypać zmielone płatki owsiane i poczekać, aż wchłoną wilgoć. Wbić jajko i wyrobić dokładnie rękoma. Na talerzyku przygotować sobie sezam, z boku naczynie z wodą i bierzemy się za „klaskanie”. Moczymy ręce w wodzie aby masa się nie kleiła, formujemy kulkę, obtaczamy w sezamie i spłaszczamy a’la hamburger. Tak przygotowane kotlety smażymy na patelni z obu stron. Trzeba uważać, przy przewracaniu są delikatne, ale jak już ostygną, można je bez problemu wziąć w rękę. Takie kotlety można wsadzić w bułkę i zrobić wege fast food. Ja podałam sobie z sałatą, pomidorem i lekkim sosem czosnkowym na bazie jogurtu, Felipe skonsumował w bułce.

Smacznego !!!

niedziela, 25 listopada 2012

Pszenny na zakwasie mojego pomysłu


Dawno nie piekłam nowego chleba… nabrałam już wprawy w pieczeniu i chciałam podnieść sobie troszkę poprzeczkę. Postanowiłam, że stworze sobie pszenny chleb na zakwasie. Wszystkie chleby jakie do tej pory robiłam w dużej ilości zawierały mąkę żytnią. Zachciało mi się pszennego chleba, takiego zupełnie pszennego, zwykłego białego chleba, z którym można zjeść plasterek szynki jak i sporą łychę dżemu truskawkowego ;).
Tak jak sobie wymyśliłam, tak sobie zrobiłam, wyszły mi 3 ponad kilogramowe bochenki. Do jednego wrzuciłam wymoczone w wodzie rodzynki. Do drugiego prażony słonecznik. Trzeci zostawiłam bez dodatków. Wszystkie pyszne na swój sposób, chociaż rodzynkowy to mój faworyt, felipowy faworyt ze słonecznikiem :D
Eksperyment udany :D


Zaczyn:
80g zakwasu żytniego,
310g mąki pszennej chlebowej,
250g wody,

Ciasto właściwe:
1690g mąki pszennej chlebowej,
1100g wody,
¼ łyżeczki drożdży instant,
3 łyżeczki soli,
*garść rodzynek,
*garść słonecznika,


Wykonanie:
Składniki na zaczyn wymieszać w dużej misce, przykryć folią spożywczą i odstawić w ciepłe miejsce na minimum 12 godzin.
Najlepiej jest to zrobić wieczorem…

A rano....
Dodajemy pozostałe składniki, możliwe że trzeba będzie podsypać troszkę mąką, aby ciasto zbytnio się nie kleiło. Wyrabiamy porządnie około 10 minut, ciasto ma być elastyczne i nie kleić się bardzo do rąk. Za twarde też nie może być bo słabo będzie wyrastać. Formujemy kulkę i wkładamy do miski, przykrywamy ponownie folią spożywczą i odstawiamy do wyrośnięcia. Moje rosło około 6h, proces można ten przyspieszyć lub przedłużyć, dodając więcej lub w ogóle nie dodając drożdży instant.

Kiedy już wyrośnie, wyjmujemy z miski i dzielimy na 3 mniej więcej równe części. Można dodać, tak jak ja, do każdej części ulubione ziarno lub rodzynki (wgnieść je podczas ponownego wyrabiania każdej z części). Formujemy bochenki. Możemy użyć specjalnych koszyków do wyrastania, odpowiedniej miski, lub od razu uformowany ułożyć na blaszce. 2 podłużne rosły na blaszce, 1 okrągły wyrastał mi w wyłożonym lnianą ściereczką durszlaku.
Piec rozgrzać do 230 - 250 ̊C. Na dolną półkę wstawić naczynie z wodą, ta parując podczas pieczenia nada chrupiącą skórkę. Chlebki posmarować wodą, naciąć i posypać ulubionymi ziarenkami z wierzchu, u mnie mak, chia i biały sezam. Piec 25 minut, później obniżyć temperaturę i dopiekać kolejne 20-25 minut. Chleb jest upieczony, jak postukany od spodu wyda głuchy ton.


wtorek, 20 listopada 2012

Dżem z chilijskich truskawek i poparzona ręka.


Jestem raczej z tych roztrzepanych, co myślą o czymś innym, niż skupiają się na robocie. W moim nie tak krótkim już życiu wiele razy coś upadło, coś się potłukło, rozsypało, przypaliło….jakiś czas temu spadł mi słój z cukrem, niedawno wyciągając chleb z pieca poczułam zapach palącej się skóry. Robiąc dżem, tu muszę napisać że po raz pierwszy w życiu, też nie obyło się bez wypadku. Ostrzegam, lepiej nie bujajcie w obłokach nakładając bulgocąco-gorący dżem do słoików, bo skończy  się to poparzeniem dość głębokim. Zamiast do słoika, zawartość łychy z bądź co bądź przepysznym dżemem wylądowała na mojej dłoni… Wekowanie zakończył mój Felipe, a ja z łapą w lodowatej wodzie instruowałam go jak i co.

Dżem marzył mi się już od dawna, tutejsze sklepowe nie smakują i nie wyglądają zachęcająco. Taka zabarwiona galaretka z gdzie niegdzie kawałkiem owocu, która też sporo kosztuje. W sumie zrobienie samemu dżemu w domu też kosztuje sporawo, ale przynajmniej mam świadomość co jem.

Sezon na truskawki w pełni, kupiłam 3 kilo na próbę i ukręciłam dżemik. Chilijskie truskawki są ogromne, jak dwie nasze, takie mutanty, w sezonie bardzo słodkie. 
Metoda jest wypadkową różnych metod, wyczytanych w internecie i wysłuchanych przez zahartowanych w boju kobiet wekujących co roku „tony” owoców i warzyw…

Jak na pierwszy dżem truskawkowy, na dodatek z niepolskich truskawek, wyszedł nadzwyczaj smakowity, nie za słodki, może mógłby być gęściejszy, ale i tak pyszny. Chyba dokupię jeszcze truskawek i dorobię, bo coś czuję, że te kilka słoików szybko zniknie.

Składniki:
Z 3 kilo truskawek po obraniu i oczyszczeniu zrobiło się 2,2 kg,
Około 600 g cukru,
Sok z 1 cytryny,

Wykonanie:
Obrane, wypłukane i odcedzone truskawki wrzuciłam do gara i zasypałam cukrem. Odstawiłam na 1h, aż puszczą soki. Dalej zagotowałam wszystko, a jak już bąbelkowało, zmniejszyłam gaz, całość „pyrkała” się około 2h, aż zgęstniała. Tłuczkiem do ziemniaków zmiażdżyłam truskawki. Wycisnęłam sok z cytryny, zamieszałam i odstawiłam do wystygnięcia. Później znowu zagotowałam, popykało się trochę i zaczęłam nakładać do wyparzonych i wysuszonych słoików.
Piszę tylko, że zaczęłam bo już przy pierwszym słoiku zawartość jednej łychy wylądowała na mojej ręce co skutecznie pozbawiło mnie ochoty na dalsze wekowanie. Słoiki wypełniał więc Felipe, dokręcał i stawiał do góry nogami. I tak sobie stały aż do ostygnięcia.